niedziela, 1 maja 2016

Posiadłość rodowa




Bartemiusz Black nie mieszkał w zwykłym domu. Ogromny dwór mieścił się sześćdziesiąt kilometrów od Edynburga i był szesnastowieczną rezydencją rodową rodziny Corvinus, z której wywodziła się gałąź rodu Black, do niej należał Barty. Jak na ponad czterysta lat dwór prezentował się świetnie, a wszelkie magiczne nowinki techniczne znajdowały tam zastosowanie, szczególnie jeśli chodziło o bezpieczeństwo i wygodę mieszkańców.
Zaraz za posiadłością roztaczał się las, ciągnący się trzydzieści kilometrów aż do następnego miasteczka. Dwór był usytuowany sporo w jego głąb, co wymagało dojazdu wykładaną kostką drogą pod samą bramę. Do posiadłości przylegały ogromne tereny ziemi, łącznie było dwadzieścia  hektarów lasu, łąk i ogrodu. Całość została zabezpieczona zaklęciami antymugolskimi, polem antydeportacyjnym oraz zaklęciem nienanoszalności. Dodatkową ochroną okazały się moczary okalające okoliczne lasy i cały dwór. Niejeden zbłąkany mugol miał kłopot, by się stamtąd wydostać. Mgła unosząca się nad bagnami nie ułatwiała wędrówek.
            Posiadłość, dla zapewnienia maksymalnej prywatności, była otoczona śnieżnobiałym, wysokim murem. Brama wjazdowa ogromna, żelazna, imponująca. Po jej obu stronach posągi gargulców z wystawionymi językami przytrzymywały na swych głowach kule światła, dostatecznie rozjaśniając mroki nocy.
            Po wjechaniu szeroką, wysypaną żwirem drogą, która prowadziła wśród wyniosłych drzew na dziedziniec zewnętrzny, na którym mieścił się parking dla gości, można było podziwiać dwór w całej okazałości. Po środku tego dziedzińca tryskała fontanna z okalającą ją metalową barierką, kiedyś służyła do przywiązywania koni, aby te, odczepione od powozów, mogły się napić i odpocząć. Po schodach wchodziło się na kolejny dziedziniec, wyłożony płytkami. Na środku znajdowała się okrągła wysepka zieleni, mama Bartemiusza sadziła tam swoje ulubione kwiaty – lilie i orchidee we wszystkich odmianach barw.
            Sam budynek robił duże wrażenie na tych, co widzieli go pierwszy raz. Dwie wieże, z których blanków można spoglądać na teren z większej wysokości niż ta, jaką zapewniały tarasy, piętrzyły się na wschodnim i zachodnim skrzydle budynku. Pośrodku stała jeszcze jedna duża wieża, spiczasto zadaszona, dwie mniejsze wieżyczki nad tarasem i niewielka dzwonnica nieco na prawo od nich, teraz pozbawiona dzwonu oraz wielka wieża zegarowa. Wyjątkowo duże okna wpuszczały do wnętrza wiele światła. Ganek, na którego dachu znajdował się taras, sprawiał, że wchodzący miał wrażenie, jakby cofał się do epoki, w której został zbudowany dwór. Każdego wejścia strzegła kamienna twarz gargulca. Po dotarciu pod dach uwagę zwracały duże, hebanowe drzwi ze srebrnymi klamkami w kształcie węży i bogato zdobionymi zawiasami. Dla osób zapowiedzianych i oczekiwanych otwierały się automatycznie, dla pozostałych musiały poczekać na któregoś z domowników lub skrzata domowego.
            Po wejściu do holu można było dostrzec, jak wielkim gustem odznaczał się właściciel domu. Wszystkie antyki i obrazy nienachalnie zachwycały pięknem, nie było też ich nagromadzonych w jednym miejscu tak dużo, by pozostawiało to niesmak czy wrażenie, że gospodarz chce onieśmielić gościa swoim bogactwem. Samo wejście kończyło się kilka metrów za drzwiami, opadając jednym łagodnym stopniem w dół. Po obu stronach wejścia stały doniczki z cyprysami. Podłoga, jak w całym domu, była wyłożona parkietem z litego hebanu sprowadzanego prosto z Brazylii, a przez sam środek biegł czerwony dywan ze złotymi zdobieniami. Na ścianach wciąż była autentyczna, dziewiętnastowieczna, jedwabna tapeta tkana razem z tymi, które przykrywały ściany w Culzean Castle. Na prawo od wejścia znajdowały się schody i wejście do salonu, a po prawej drzwi do jadalni i kuchni. Naprzeciw drzwi stał autentyczny globus, który należał do zbudowanego w sekrecie przez Galileusza modelu Układu Słonecznego, który to pozostawił na końcu Ścieżki Oświecenia dla reszty Illuminatich, aby zrozumieli jego koncepcję świata. Zrobiony z brązu i przedstawiał okrągłą Ziemię, która kręciła się wokół własnej osi gdy ją pchnięto.
W dworze było poza tym dwadzieścia pięć pokoi gościnnych, pięć łazienek, salon, jedna główna ogromna biblioteka i dwie mniejsze, przylegające do gabinetów Barty’ego oraz jego ojca, bawialnia, duże piwnice, laboratorium, komnata do pojedynków, strych, pomieszczenia dla służby.

            W salonie uwagę przykuwał ogromny, marmurowy kominek podłączony do sieci Fiuu, nad którym zawieszony był duży portret pierwszego właściciela domu, Lorda Archibalda Blacka. Pod kominkiem, na jednym z perskich dywanów, przeważnie można znaleźć psa, Mefista. Młody Black uwielbiał tego czworonoga, bowiem akite japońską cechowała wyjątkowa upartość, która i jego była domeną. Po prawej stronie, tuż pod oknem, stała duża, złota klatka z tęczową arą, nazwaną przez domowników Perin. Na samym środku pomieszczenia, pod kryształowym żyrandolem otoczonym freskami, stał niski, mahoniowy stolik , do którego była przystawiona bardzo miękka, biała sofa i dwa fotele w podobnym stylu. Ściany do połowy zostały wyłożone mahoniową boazerią, od połowy znów pojawiała się jedwabna tapeta, ale tym razem z kwiatowym motywem. Na ścianie po lewej wisiało dość duże lustro w złoconej ramie, a pod nim dobrze zaopatrzony barek. Nad wejściem wisiała ostatnia zachowana w całym domu wypchana głowa wilka.
            Kuchnia była jednym z największych pomieszczeń we dworze. W niej też było tylne wyjście do ogrodu. Naprzeciw wyjścia były schodki do dobrze zaopatrzonej piwnicy z trunkami. Jej ściany były granitowe tak samo jak posadzka. Na samym środku znajdowała się studnia, w której można było przed podaniem schłodzić butelki bądź nawet całe beczki. Podziemia skrywały najbardziej pożądane trunki świata o najlepszych rocznikach. Z każdej podróży ktoś z domowników przywoził jakąś osobliwość alkoholową, która w mrokach piwnic czekała na specjalną okazję, by ujrzeć światło dzienne w kryształowym kieliszku.
            Wracając do kuchni. Stylowe komody i meble kuchenne, które Bartemiusza dziadek znalazł kiedyś w paryskim antykwariacie, gobeliny, a także urządzenia kuchenne wyjęte wprost ze średniowiecza rozstawiono tak, żeby nie zagracać pomieszczenia. Jednak to było tylko pozorem, bo choć kuchnia wyglądała tak, jakby naprawdę cofnięto się w czasie, to była wyposażona we wszystkie najnowsze urządzenia ułatwiające pracę kucharce, Ezre Wilson, która pracowała u nich odkąd pamiętał. Na środku kuchni było jeszcze sześć krzeseł i stół, przy którym posiłki jadała służba. W jednym z kątów kuchni znajdowała się także spora spiżarnia. W dworku, poza kucharką Ezre, pracowało jeszcze pięć skrzatów domowych pomagających w pracach(imiona nadała im rozsmakowana w starożytnej Grecji babka Bartemiusza: Helios, Nemezis, Tanatos, Erynia, Aion).
            Jadalnia wprost urzekała bogactwem dekoracji, jedzenie w tym otoczeniu było czystą przyjemnością. Dzieła sztuki na ścianach, wyjątkowo duże okna i trzaskający w kominku ogień sprawiały, że kolacje u rodziny Corvinus i Black zapadały wyjątkowo głęboko w pamięć każdego gościa. Mahoniowy stół z bogato rzeźbionymi nogami i takie same krzesła z miękkimi, jasnobrązowymi poduszkami na siedziskach zapraszały do jedzenia. Złote świeczniki na ścianach i kolebkowe sklepienie sprawiały, że pomieszczenie odpowiednio oświetlone wydawało się jeszcze wyższe i większe, niż było w rzeczywistości, a zarazem nadal przytulne dzięki ciepłemu, miękkiemu światłu świecopodobnych żarówek. Z sufitu zwisały trzy ogromne kryształowe żyrandole, które rzucały na ściany kolorowe pejzaże świetlne od odbitego światła słonecznego. Na kominku stało kilka pamiątek z podróży Bartemiusza i prezentów; między innymi figurka niedźwiedzia wyrzeźbiona w wyjątkowo rzadkiej czarnej sośnie przez grenlandzkiego szamana, w ramach podziękowania, zabytkowy szwajcarski zegar, który dostał od jednego z profesorów Hogwartu na ukończenie szkoły, autentyczna grecka amfora i figurka buddy wyrzeźbiona w jaspisie. Nad kominkiem wisiał obraz Salvadora Dali Miód jest słodszy od krwi, dalej pierwsza wersja Madonny w grocie Da Vinciego i Portret kobiety Rafaela Santiego. Doskonałe reprodukcje od razu zwracały uwagę gości, wszystkie zaczarowane, by były ruchome. Czwarty obraz, znajdujący się we wnęce udrapowanej czerwoną kotarą, za którą znajdowało się okno do kuchni, gdzie podawano nowe posiłki, często był w ogóle niedostrzegany. Była to Flora Tycjana. Po obu stronach rzeźby Michała Anioła stały stoliki z szesnastego wieku znalezione w szwajcarskim antykwariacie, a na nich piękne autentyczne wazy z dynastii Ming.
            Przy wchodzeniu po schodach na pierwsze piętro można było podziwiać portrety sławnych czarodziejów, gobeliny i liczne rzeźby ustawione na niskich stoliczkach. Gabinet młodego Blacka mieścił się w jednej z wieżyczek nad tarasem. Na podłodze leżały dywany sprowadzone z Turcji, lecz w pierwszej chwili się ich nie zauważało. Ilość biblioteczek i woluminów wręcz porażała, a gdy się spostrzegło, że jest pomiędzy nimi tak wiele białych kruków, nie wątpiło się w inteligencję i geniusz pradziadka i reszty przodków Bartemiusza, którzy zdołali je tu wszystkie sprowadzić. Następnym, co zwracało uwagę, było jego krzesło i biurko w stylu Ludwika XIV, zawsze zarzucone licznymi książkami, listami i raportami. Za biurkiem i krzesłem stał sekretarzyk, a nad nim powieszono renesansowy gobelin. Wszystko w gabinecie było wyjątkowo piękne, a także na tyle stonowane, by nie rozpraszało w pracy, a jedynie dodawało uroku wnętrzu i uprzyjemniało przebywanie w nim.
                      Sypialnia młodego dziedzica rodu mieściła się w zachodnim skrzydle, z którego roztaczał się widok na las. Belkowany sufit, kremowe tapety z niebieskim wzorem i perski dywan przed kominkiem wskazywały na dominację gustu lokatora. Wszystkie meble w tym pomieszczeniu były w stylu Ludwika XIV, świeczniki i lampy na ścianach nadawały wnętrzu jeszcze bardziej atmosferę baroku. Znajdowało się tam też duże łóżko, bogato rzeźbione, z kolumienkami i baldachimem oraz grubym, miękkim materacem. Naprzeciw łóżka, na ścianie wisiało niewielkie lusterko w złotej oprawie, zawieszone na poziomie twarzy. Było autentycznym, barokowym, holenderskim lustrem. Gdy się w nie patrzyło, widziało się swoją twarz otoczoną wymalowanymi symbolami vanitas.
            We wschodniej wieży znajdowała się biblioteka przylegająca do gabinetu Barty’ego. Widać, że takie było również pierwotne przeznaczenie pomieszczenia, bowiem na ścianach do samego szczytu biegły kamienne półki, a dookoła wiodły wąskie, kręcone schodki, powoli wspinając się ku wyższym podestom. Łącznie biblioteka miała cztery poziomy, na których stały kolejne regały z woluminami, drabiny, stoliki, fotele przy kominku. Zaskakujące było to, że każda, nawet najmniejsza półka była wypełniona książkami, odnosiło się wrażenie, że miejsca na kolejne egzemplarze wręcz brakowało.
            Na pierwszym piętrze mieścił się gabinet ojca młodego Blacka, gdzie spędzał dużo czasu, kiedy nie był w pracy. Solidne dębowe biurko stało na puszystym dywanie zaraz przed kominkiem, nad którym wisiała wypchana głowa renifera zamieszkującego dziką Laponię na Biegunie Północnym. Po lewej stronie biurka stała marmurowa rzeźba. Dalej była skórzana sofa wraz z fotelem i mały stolik przed nimi. Nad sofą było zawieszone spore lustro w srebrnej ramie. Naprzeciwko biurka, na przeciwległej ścianie komponowała się dębowa szafa z notatkami i ważnymi dokumentami, nad tym górowała kolejna wypchana głowa renifera. Całość była oświetlona kilkoma żyrandolami o jasnym, białym świetle.
              W gabinecie gospodarza były jedne z najpiękniejszych drzwi w domu, prowadzące do biblioteki. Już same wrota pokazywały, że kryje się za nimi coś niezwykłego. Duże, dwuskrzydłowe, wykonane z cyprysu i czarnego szkła, były miniaturowym dziełem sztuki. Same skrzydła podzielone na cztery części, a na każdej z nich wyryta płaskorzeźba, która przedstawiała mitycznych greckich bohaterów tak, jak byli oni namalowani na wazach czy amforach.
            Po przejściu przez drzwi wchodziło się w całkowicie odmienny świat, pełen wysublimowanego gustu właścicieli. Po lewej stał niski, kwadratowy, stosunkowo niewielki stolik wykonany z czarnej sosny. Otaczały go cztery fotele, w których wygodnie można zwinąć się w kłębek i czytać od wczesnego wieczoru do białego rana.
            Nieco dalej były wąziutkie, drewniane schody, dzięki którym, można było dostać się do wyżej położonych woluminów. Schody delikatne, ażurowe, miało się wrażenie, że rozsypią się, gdy się na nie wejdzie, jednak, co dziwne, wytrzymywały spore ciężary. Barty wielokrotnie zastanawiał się, jakie rozwiązanie architektoniczne tutaj wykorzystano, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Któregoś wieczoru, widząc, jak wytrzymują ciężar kilku setek książek, które transportowano na górę, stwierdził, że chyba sama magia przytrzymuje je w tym miejscu.
            Po prawej duma i chluba pani domu, znaleziona gdzieś w Chinach, cudownie ocalona przed zniszczeniem. Było to kilka półek wyrzeźbionych w jadeicie, sczepionych w jedną całość, która wyglądała jak otwarta książka. W miejscu grzbietu, osadzona na zakończeniu delikatnego łuku kartki odznaczała się lekka rzeźba, która przedstawiała trzy rzeczne delfiny żyjące w odmętach Huang-He, splecionych jakby w skomplikowanej choreograficznej figurze.
            Nieco dalej, za jadeitowymi półkami, przed niewielkim oknem ozdobionym tiulowymi firankami, stało biurko i trzy krzesła wyplatane z łodyg papirusu. Łuk okna był bogato zdobiony, wykładana marmurem ściana idealnie komponowała się z pozłacanym motywem wykończeniowym. Nad tym na delikatnym, półokrągłym występie na przejściu wyżej stała miniaturowa rzeźba smoka z rozpostartymi skrzydłami, zdobyta w tym samym miejscu, gdzie i półki. Całość oświetlał piękny żyrandol w kształcie wieloramiennej gwiazdy, wykonany z ciemnego metalu i mlecznych szybek, rzucający zimne, białe światło.
             Głowna biblioteka w dworze – zawsze dostępna dla gości – robiła naprawdę duże wrażenie. Dwupoziomowa, dobrze oświetlona i zaopatrzona, wyglądała jak raj dla moli książkowych. Książki były uporządkowane tematycznie, każdy wolumin miał swoje miejsce na ściśle określonej, numerowanej półce, w dokładnie określonym miejscu biblioteki, a wszystkie działy tematyczne były opisane dużymi, posrebrzanymi literami, umieszczonymi na samej górze regałów. Każdy naukowiec znalazłby tu coś dla siebie, bo były zarówno działy opisane jak „Eliksiry” czy „Zielarstwo”, jak również „Czarna Magia” i „Historia Magii”. Na dole przy wejściu, po prawej stronie stał ogromny, klasyczny katalog książek, który obejmował wszystkie tytuły znajdujące się w dowolnym miejscu dworu. Na karcie katalogowej można było odnaleźć, w której bibliotece i na której półce znajduje się dany tom. Z jednego poziomu na drugi prowadziły dwie pary schodów, oświetlane przez lampy umieszczone na słupkach. Schody szerokie, a po ich prawej stronie była łagodna pochylnia, dzięki której można było wygodnie wwieźć książki wózkiem na wyższe piętro, zamiast nosić. Nad wszystkim górował wielokolorowy witraż. Pierwszy poziom wiele większy od drugiego, z racji, że ten wyższy miał tylko niezbyt szerokie przejścia przy półkach dookoła całej biblioteki, zabezpieczające przed upadkiem niskimi rzędami regałów. Pomiędzy nimi, a właściwymi, wysokimi półkami, co kilkanaście metrów ustawiono drewniane stoliki z dwoma krzesłami, a na każdym z nich stała niewielka lampka rzucająca lekko zielonkawe światło. Każde przejście było też wymoszczone dywanem w geometryczne wzory.

            Na dole kilka większych stolików niż te na górze. Miały one po cztery-sześć miejsc przy jednym, tak, że większa grupa osób mogła pracować w tym samym czasie nad jedną sprawą, będąc blisko siebie. Tam też naprzeciw drzwi stała idealna replika rzeźby Grupy Laokoona, której oryginał znajdował się w Muzeach Watykańskich. Istniały przypuszczenia, że to właśnie tę replikę, a nie oryginał, wykonał Michał Anioł, jako że jej powstanie datowano na okres jego życia, ale nikt z domowników raczej w to nie wierzył. Rzeźba była bowiem bezwstydnie tania, gdy ją kupowali, a twarze nie miały w sobie tej idealnej symetrii, która cechowała prace tego wybitnego Włocha. W istocie to jeden z największych zbiorów bibliotecznych w rękach osób prywatnych, a już na pewno jeden z najcenniejszych.



           W zachodniej wieży znajdowały się dwa najbardziej reprezentacyjne pokoje gościnne wraz z łazienkami na osobnych piętrach. To w nich państwo Black i byli właściciele gościli osoby, które wiele dla nich znaczyły bądź też były wyjątkowo ważne. Oba też odznaczały się wyszukanym wystrojem. Pokój dolny miał ciemnozielone jedwabne tapety, perskie dywany na podłogach, rzeźbione łóżko z baldachimem i wręcz nieprawdopodobną ilość luster. Praktycznie każdy wolny fragment ściany zakryty był lustrami wszelkiego rodzaju. Naprzeciw łóżka stał fortepian. Pokój górny miał dla odmiany tapety śnieżnobiałe, a na czarnej, hebanowej podłodze nie leżał nawet najmniejszy dywan. Głównymi elementami powtarzającymi się w każdym meblu była stal i plastik. Kolorami dominującymi były czerń i biel.
             We dworze nic nie mogło być zwyczajne i nijakie, wszystko wskazywało na to, że właściciele są obdarzeni niezwykłym smakiem. Zatem także bawialnia nie miała sobie równych, spośród wielu innych, a to było naprawdę duże osiągnięcie. Ogromne, bogato zdobione, ciężkie drzwi od razu wskazywały, że za nimi znajduje się coś wyjątkowo reprezentacyjnego. I w tym wypadku pierwsze wrażenie nie myliło.
            Po przejściu przez próg pierwsze, co zwracało uwagę gości, to wykładane marmurowymi blokami ściany. Pomieszczenie oświetlały kinkiety, rzucając akurat takie światło, jakie potrzebne było na przyjęciach: nie za jasne, tak, że ukrywało wszystkie mankamenty urody i wszystko wyglądało w nim wyjątkowo korzystnie i nie za ciemne, tak, że goście widzieli przekąski i drinki.

             Centralne miejsce w bawialni zajmował bar. Półokrągła lada i wysokie krzesła były ustawione przed pięknie zdobionymi, wbudowanymi w ścianę półkami na butelki z trunkami. Marmur w połączeniu z drewnem, które w tym świetle wydawało się śnieżnobiałe, delikatnie pozłacane w załamaniach, wyglądał naprawdę wspaniale. Wielu gości zachwycało się nim, bo to było po prostu dzieło sztuki użytkowej.
            We dworze znajdowały się także dwa tarasy. Jeden zaraz nad gankiem, od frontowej strony, drugi na tej samej wysokości z tyłu domu. Odróżniało je to, że pierwszy nie posiadał zadaszenia i było na nim wiele roślin w doniczkach, a także pojedyncza ławeczka, a drugi miał łukowate sklepienie podtrzymywane kariatydami, a na środku stał duży stół i kilka krzeseł, dzięki którym można było zjeść posiłek na świeżym powietrzu.
            Po wyjściu na zewnątrz pierwszym, co rzucało się w oczy - oranżeria. Duża, szklana, przyciągała wzrok klasycznym pięknem. Także słodki zapach kwiatów sprawiał, że chciało się tam wejść. W środku było wręcz bajecznie. Rzadkie i egzotyczne gatunki roślin miały tyle samo miejsca, co zwykłe pomarańcze, rodzące ukochane owoce Bartemiusza, czy ulubione orchidee jego matki. Barty miał w tam swoje upatrzone miejsce i często przychodził tam, gdy nie mógł zebrać myśli: był to kącik, w którym rosły kilkusetletnie drzewka oliwne, mirty i eukaliptusy.
            Gdy już nacieszyło się wzrok oranżerią, koniecznie trzeba zwrócić uwagę na resztę ogrodu. Zadbane trawniki, klomby z sezonowymi kwiatami, małe jeziorko z karpiami, dokładnie takimi samymi, jakie hodują japońscy cesarze oraz niewielki, kamienny mostek, fontanny i zaciszne skupiska wyższych drzew, między którymi rozwieszano hamaki czy stawiano ławki. Dogodne miejsce by odstresować się po całym dniu ciężkiej pracy, rozkoszować się ciszą i spokojem, słuchać śpiewu ptaków i odetchnąć świeżym powietrzem.
            Po przejściu przez ogród dochodziło się do tylnej bramy. Łukowato sklepiona, bogato zdobiona, z posągami kobiet od strony zewnętrznej, górującą nad wszystkim twarzą i korpusem kobiety z nietoperzowymi skrzydłami, świetnie pasowała do reszty rezydencji. Nieopodal tylnej bramy mieściła się niewielka stajnia, gdzie były przechowywane cztery pegazy należące jeszcze do pradziadka młodego Blacka. Były to osobne rasy, każda inna. Między innymi Abraksan – niezwykle silny, gigantyczny koń maści palomino;  Aetonan – kasztanowaty, popularny w Irlandii oraz Wielkiej Brytanii; Granian –  myszaty, bardzo szybki, oraz Tesnal – kary, może być niewidzialny, choć wielu czarodziejów uważa, że przynosi on pecha. Podobnie jak w przypadku hipogryfów, właściciele skrzydlatych koni muszą na nie regularnie rzucać zaklęcie zwodzące.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz