Bartemiusz Black nie mieszkał w zwykłym domu. Ogromny
dwór mieścił się sześćdziesiąt kilometrów od Edynburga i był szesnastowieczną
rezydencją rodową rodziny Corvinus, z której wywodziła się gałąź rodu Black, do
niej należał Barty. Jak na ponad czterysta lat dwór prezentował się świetnie, a
wszelkie magiczne nowinki techniczne znajdowały tam zastosowanie, szczególnie
jeśli chodziło o bezpieczeństwo i wygodę mieszkańców.
Zaraz za posiadłością roztaczał się las, ciągnący się
trzydzieści kilometrów aż do następnego miasteczka. Dwór był usytuowany sporo w
jego głąb, co wymagało dojazdu wykładaną kostką drogą pod samą bramę. Do posiadłości
przylegały ogromne tereny ziemi, łącznie było dwadzieścia hektarów lasu, łąk i ogrodu. Całość została
zabezpieczona zaklęciami antymugolskimi, polem antydeportacyjnym oraz zaklęciem
nienanoszalności. Dodatkową ochroną okazały się moczary okalające okoliczne
lasy i cały dwór. Niejeden zbłąkany mugol miał kłopot, by się stamtąd wydostać.
Mgła unosząca się nad bagnami nie ułatwiała wędrówek.
Posiadłość, dla
zapewnienia maksymalnej prywatności, była otoczona śnieżnobiałym, wysokim
murem. Brama wjazdowa ogromna, żelazna, imponująca. Po jej obu stronach posągi gargulców
z wystawionymi językami przytrzymywały na swych głowach kule światła,
dostatecznie rozjaśniając mroki nocy.
Po wjechaniu szeroką,
wysypaną żwirem drogą, która prowadziła wśród wyniosłych drzew na dziedziniec
zewnętrzny, na którym mieścił się parking dla gości, można było podziwiać dwór
w całej okazałości. Po środku tego dziedzińca tryskała fontanna z okalającą ją
metalową barierką, kiedyś służyła do przywiązywania koni, aby te, odczepione od
powozów, mogły się napić i odpocząć. Po schodach wchodziło się na kolejny
dziedziniec, wyłożony płytkami. Na środku znajdowała się okrągła wysepka
zieleni, mama Bartemiusza sadziła tam swoje ulubione kwiaty – lilie i orchidee
we wszystkich odmianach barw.
Sam budynek robił duże
wrażenie na tych, co widzieli go pierwszy raz. Dwie wieże, z których blanków
można spoglądać na teren z większej wysokości niż ta, jaką zapewniały tarasy,
piętrzyły się na wschodnim i zachodnim skrzydle budynku. Pośrodku stała jeszcze
jedna duża wieża, spiczasto zadaszona, dwie mniejsze wieżyczki nad tarasem i
niewielka dzwonnica nieco na prawo od nich, teraz pozbawiona dzwonu oraz wielka
wieża zegarowa. Wyjątkowo duże okna wpuszczały do wnętrza wiele światła. Ganek,
na którego dachu znajdował się taras, sprawiał, że wchodzący miał wrażenie, jakby
cofał się do epoki, w której został zbudowany dwór. Każdego wejścia strzegła
kamienna twarz gargulca. Po dotarciu pod dach uwagę zwracały duże, hebanowe
drzwi ze srebrnymi klamkami w kształcie węży i bogato zdobionymi zawiasami. Dla
osób zapowiedzianych i oczekiwanych otwierały się automatycznie, dla
pozostałych musiały poczekać na któregoś z domowników lub skrzata domowego.
Po wejściu do holu można
było dostrzec, jak wielkim gustem odznaczał się właściciel domu. Wszystkie
antyki i obrazy nienachalnie zachwycały pięknem, nie było też ich
nagromadzonych w jednym miejscu tak dużo, by pozostawiało to niesmak czy
wrażenie, że gospodarz chce onieśmielić gościa swoim bogactwem. Samo wejście
kończyło się kilka metrów za drzwiami, opadając jednym łagodnym stopniem w dół.
Po obu stronach wejścia stały doniczki z cyprysami. Podłoga, jak w całym domu,
była wyłożona parkietem z litego hebanu sprowadzanego prosto z Brazylii, a
przez sam środek biegł czerwony dywan ze złotymi zdobieniami. Na ścianach wciąż
była autentyczna, dziewiętnastowieczna, jedwabna tapeta tkana razem z tymi,
które przykrywały ściany w Culzean Castle. Na prawo od wejścia znajdowały się
schody i wejście do salonu, a po prawej drzwi do jadalni i kuchni. Naprzeciw
drzwi stał autentyczny globus, który należał do zbudowanego w sekrecie przez
Galileusza modelu Układu Słonecznego, który to pozostawił na końcu Ścieżki
Oświecenia dla reszty Illuminatich, aby zrozumieli jego koncepcję świata. Zrobiony
z brązu i przedstawiał okrągłą Ziemię, która kręciła się wokół własnej osi gdy
ją pchnięto.
W dworze było poza tym dwadzieścia pięć pokoi
gościnnych, pięć łazienek, salon, jedna główna ogromna biblioteka i dwie
mniejsze, przylegające do gabinetów Barty’ego oraz jego ojca, bawialnia, duże
piwnice, laboratorium, komnata do pojedynków, strych, pomieszczenia dla służby.
W salonie uwagę
przykuwał ogromny, marmurowy kominek podłączony do sieci Fiuu, nad którym
zawieszony był duży portret pierwszego właściciela domu, Lorda Archibalda
Blacka. Pod kominkiem, na jednym z perskich dywanów, przeważnie można znaleźć psa,
Mefista. Młody Black uwielbiał tego czworonoga, bowiem akite japońską cechowała
wyjątkowa upartość, która i jego była domeną. Po prawej stronie, tuż pod oknem,
stała duża, złota klatka z tęczową arą, nazwaną przez domowników Perin. Na
samym środku pomieszczenia, pod kryształowym żyrandolem otoczonym freskami,
stał niski, mahoniowy stolik , do którego była przystawiona bardzo miękka,
biała sofa i dwa fotele w podobnym stylu. Ściany do połowy zostały wyłożone
mahoniową boazerią, od połowy znów pojawiała się jedwabna tapeta, ale tym razem
z kwiatowym motywem. Na ścianie po lewej wisiało dość duże lustro w złoconej
ramie, a pod nim dobrze zaopatrzony barek. Nad wejściem wisiała ostatnia
zachowana w całym domu wypchana głowa wilka.
Kuchnia była jednym z
największych pomieszczeń we dworze. W niej też było tylne wyjście do ogrodu.
Naprzeciw wyjścia były schodki do dobrze zaopatrzonej piwnicy z trunkami. Jej
ściany były granitowe tak samo jak posadzka. Na samym środku znajdowała się studnia,
w której można było przed podaniem schłodzić butelki bądź nawet całe beczki. Podziemia
skrywały najbardziej pożądane trunki świata o najlepszych rocznikach. Z każdej podróży
ktoś z domowników przywoził jakąś osobliwość alkoholową, która w mrokach piwnic
czekała na specjalną okazję, by ujrzeć światło dzienne w kryształowym
kieliszku.
Wracając do kuchni. Stylowe
komody i meble kuchenne, które Bartemiusza dziadek znalazł kiedyś w paryskim
antykwariacie, gobeliny, a także urządzenia kuchenne wyjęte wprost ze
średniowiecza rozstawiono tak, żeby nie zagracać pomieszczenia. Jednak to było
tylko pozorem, bo choć kuchnia wyglądała tak, jakby naprawdę cofnięto się w
czasie, to była wyposażona we wszystkie najnowsze urządzenia ułatwiające pracę
kucharce, Ezre Wilson, która pracowała u nich odkąd pamiętał. Na środku kuchni
było jeszcze sześć krzeseł i stół, przy którym posiłki jadała służba. W jednym
z kątów kuchni znajdowała się także spora spiżarnia. W dworku, poza kucharką
Ezre, pracowało jeszcze pięć skrzatów domowych pomagających w pracach(imiona
nadała im rozsmakowana w starożytnej Grecji babka Bartemiusza: Helios, Nemezis, Tanatos, Erynia, Aion).
Jadalnia wprost
urzekała bogactwem dekoracji, jedzenie w tym otoczeniu było czystą
przyjemnością. Dzieła sztuki na ścianach, wyjątkowo duże okna i trzaskający w
kominku ogień sprawiały, że kolacje u rodziny Corvinus i Black zapadały
wyjątkowo głęboko w pamięć każdego gościa. Mahoniowy stół z bogato rzeźbionymi
nogami i takie same krzesła z miękkimi, jasnobrązowymi poduszkami na
siedziskach zapraszały do jedzenia. Złote świeczniki na ścianach i kolebkowe
sklepienie sprawiały, że pomieszczenie odpowiednio oświetlone wydawało się
jeszcze wyższe i większe, niż było w rzeczywistości, a zarazem nadal przytulne
dzięki ciepłemu, miękkiemu światłu świecopodobnych żarówek. Z sufitu zwisały
trzy ogromne kryształowe żyrandole, które rzucały na ściany kolorowe pejzaże
świetlne od odbitego światła słonecznego. Na kominku stało kilka pamiątek z
podróży Bartemiusza i prezentów; między innymi figurka niedźwiedzia wyrzeźbiona
w wyjątkowo rzadkiej czarnej sośnie przez grenlandzkiego szamana, w ramach
podziękowania, zabytkowy szwajcarski zegar, który dostał od jednego z
profesorów Hogwartu na ukończenie szkoły, autentyczna grecka amfora i figurka
buddy wyrzeźbiona w jaspisie. Nad kominkiem wisiał obraz Salvadora Dali Miód jest słodszy od krwi, dalej
pierwsza wersja Madonny w grocie Da
Vinciego i Portret kobiety Rafaela
Santiego. Doskonałe reprodukcje od razu zwracały uwagę gości, wszystkie
zaczarowane, by były ruchome. Czwarty obraz, znajdujący się we wnęce
udrapowanej czerwoną kotarą, za którą znajdowało się okno do kuchni, gdzie
podawano nowe posiłki, często był w ogóle niedostrzegany. Była to Flora Tycjana. Po obu stronach rzeźby
Michała Anioła stały stoliki z szesnastego wieku znalezione w szwajcarskim
antykwariacie, a na nich piękne autentyczne wazy z dynastii Ming.
Przy wchodzeniu po
schodach na pierwsze piętro można było podziwiać portrety sławnych
czarodziejów, gobeliny i liczne rzeźby ustawione na niskich stoliczkach.
Gabinet młodego Blacka mieścił się w jednej z wieżyczek nad tarasem. Na
podłodze leżały dywany sprowadzone z Turcji, lecz w pierwszej chwili się ich
nie zauważało. Ilość biblioteczek i woluminów wręcz porażała, a gdy się
spostrzegło, że jest pomiędzy nimi tak wiele białych kruków, nie wątpiło się w
inteligencję i geniusz pradziadka i reszty przodków Bartemiusza, którzy zdołali
je tu wszystkie sprowadzić. Następnym, co zwracało uwagę, było jego krzesło i
biurko w stylu Ludwika XIV, zawsze zarzucone licznymi książkami, listami i
raportami. Za biurkiem i krzesłem stał sekretarzyk, a nad nim powieszono
renesansowy gobelin. Wszystko w gabinecie było wyjątkowo piękne, a także na
tyle stonowane, by nie rozpraszało w pracy, a jedynie dodawało uroku wnętrzu i
uprzyjemniało przebywanie w nim.
Sypialnia
młodego dziedzica rodu mieściła się w zachodnim skrzydle, z którego roztaczał
się widok na las. Belkowany sufit, kremowe tapety z niebieskim wzorem i perski
dywan przed kominkiem wskazywały na dominację gustu lokatora. Wszystkie meble w
tym pomieszczeniu były w stylu Ludwika XIV, świeczniki i lampy na ścianach
nadawały wnętrzu jeszcze bardziej atmosferę baroku. Znajdowało się tam też duże
łóżko, bogato rzeźbione, z kolumienkami i baldachimem oraz grubym, miękkim
materacem. Naprzeciw łóżka, na ścianie wisiało niewielkie lusterko w złotej
oprawie, zawieszone na poziomie twarzy. Było autentycznym, barokowym,
holenderskim lustrem. Gdy się w nie patrzyło, widziało się swoją twarz otoczoną
wymalowanymi symbolami vanitas.
We wschodniej wieży znajdowała
się biblioteka przylegająca do gabinetu Barty’ego. Widać, że takie było również
pierwotne przeznaczenie pomieszczenia, bowiem na ścianach do samego szczytu biegły
kamienne półki, a dookoła wiodły wąskie, kręcone schodki, powoli wspinając się
ku wyższym podestom. Łącznie biblioteka miała cztery poziomy, na których stały
kolejne regały z woluminami, drabiny, stoliki, fotele przy kominku. Zaskakujące
było to, że każda, nawet najmniejsza półka była wypełniona książkami, odnosiło
się wrażenie, że miejsca na kolejne egzemplarze wręcz brakowało.
Na pierwszym piętrze
mieścił się gabinet ojca młodego Blacka, gdzie spędzał dużo czasu, kiedy nie
był w pracy. Solidne dębowe biurko stało na puszystym dywanie zaraz przed
kominkiem, nad którym wisiała wypchana głowa renifera zamieszkującego dziką
Laponię na Biegunie Północnym. Po lewej stronie biurka stała marmurowa rzeźba.
Dalej była skórzana sofa wraz z fotelem i mały stolik przed nimi. Nad sofą było
zawieszone spore lustro w srebrnej ramie. Naprzeciwko biurka, na przeciwległej
ścianie komponowała się dębowa szafa z notatkami i ważnymi dokumentami, nad tym
górowała kolejna wypchana głowa renifera. Całość była oświetlona kilkoma żyrandolami
o jasnym, białym świetle.
W gabinecie gospodarza
były jedne z najpiękniejszych drzwi w domu, prowadzące do biblioteki. Już same wrota
pokazywały, że kryje się za nimi coś niezwykłego. Duże, dwuskrzydłowe, wykonane
z cyprysu i czarnego szkła, były miniaturowym dziełem sztuki. Same skrzydła podzielone
na cztery części, a na każdej z nich wyryta płaskorzeźba, która przedstawiała
mitycznych greckich bohaterów tak, jak byli oni namalowani na wazach czy
amforach.
Po przejściu przez
drzwi wchodziło się w całkowicie odmienny świat, pełen wysublimowanego gustu
właścicieli. Po lewej stał niski, kwadratowy, stosunkowo niewielki stolik
wykonany z czarnej sosny. Otaczały go cztery fotele, w których wygodnie można
zwinąć się w kłębek i czytać od wczesnego wieczoru do białego rana.
Nieco dalej były
wąziutkie, drewniane schody, dzięki którym, można było dostać się do wyżej
położonych woluminów. Schody delikatne, ażurowe, miało się wrażenie, że
rozsypią się, gdy się na nie wejdzie, jednak, co dziwne, wytrzymywały spore
ciężary. Barty wielokrotnie zastanawiał się, jakie rozwiązanie architektoniczne
tutaj wykorzystano, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Któregoś wieczoru,
widząc, jak wytrzymują ciężar kilku setek książek, które transportowano na
górę, stwierdził, że chyba sama magia przytrzymuje je w tym miejscu.
Po prawej duma i chluba
pani domu, znaleziona gdzieś w Chinach, cudownie ocalona przed zniszczeniem.
Było to kilka półek wyrzeźbionych w jadeicie, sczepionych w jedną całość, która
wyglądała jak otwarta książka. W miejscu grzbietu, osadzona na zakończeniu delikatnego
łuku kartki odznaczała się lekka rzeźba, która przedstawiała trzy rzeczne
delfiny żyjące w odmętach Huang-He, splecionych jakby w skomplikowanej
choreograficznej figurze.
Nieco dalej, za
jadeitowymi półkami, przed niewielkim oknem ozdobionym tiulowymi firankami, stało
biurko i trzy krzesła wyplatane z łodyg papirusu. Łuk okna był bogato zdobiony,
wykładana marmurem ściana idealnie komponowała się z pozłacanym motywem
wykończeniowym. Nad tym na delikatnym, półokrągłym występie na przejściu wyżej
stała miniaturowa rzeźba smoka z rozpostartymi skrzydłami, zdobyta w tym samym
miejscu, gdzie i półki. Całość oświetlał piękny żyrandol w kształcie
wieloramiennej gwiazdy, wykonany z ciemnego metalu i mlecznych szybek,
rzucający zimne, białe światło.
Głowna biblioteka w
dworze – zawsze dostępna dla gości – robiła naprawdę duże wrażenie. Dwupoziomowa,
dobrze oświetlona i zaopatrzona, wyglądała jak raj dla moli książkowych.
Książki były uporządkowane tematycznie, każdy wolumin miał swoje miejsce na ściśle
określonej, numerowanej półce, w dokładnie określonym miejscu biblioteki, a wszystkie
działy tematyczne były opisane dużymi, posrebrzanymi literami, umieszczonymi na
samej górze regałów. Każdy naukowiec znalazłby tu coś dla siebie, bo były zarówno
działy opisane jak „Eliksiry” czy „Zielarstwo”, jak również „Czarna Magia” i
„Historia Magii”. Na dole przy wejściu, po prawej stronie stał ogromny,
klasyczny katalog książek, który obejmował wszystkie tytuły znajdujące się w
dowolnym miejscu dworu. Na karcie katalogowej można było odnaleźć, w której
bibliotece i na której półce znajduje się dany tom. Z jednego poziomu na drugi
prowadziły dwie pary schodów, oświetlane przez lampy umieszczone na słupkach.
Schody szerokie, a po ich prawej stronie była łagodna pochylnia, dzięki której
można było wygodnie wwieźć książki wózkiem na wyższe piętro, zamiast nosić. Nad
wszystkim górował wielokolorowy witraż. Pierwszy poziom wiele większy od
drugiego, z racji, że ten wyższy miał tylko niezbyt szerokie przejścia przy półkach
dookoła całej biblioteki, zabezpieczające przed upadkiem niskimi rzędami regałów.
Pomiędzy nimi, a właściwymi, wysokimi półkami, co kilkanaście metrów ustawiono
drewniane stoliki z dwoma krzesłami, a na każdym z nich stała niewielka lampka
rzucająca lekko zielonkawe światło. Każde przejście było też wymoszczone
dywanem w geometryczne wzory.
Na dole kilka większych
stolików niż te na górze. Miały one po cztery-sześć miejsc przy jednym, tak, że
większa grupa osób mogła pracować w tym samym czasie nad jedną sprawą, będąc
blisko siebie. Tam też naprzeciw drzwi stała idealna replika rzeźby Grupy
Laokoona, której oryginał znajdował się w Muzeach Watykańskich. Istniały
przypuszczenia, że to właśnie tę replikę, a nie oryginał, wykonał Michał Anioł,
jako że jej powstanie datowano na okres jego życia, ale nikt z domowników
raczej w to nie wierzył. Rzeźba była bowiem bezwstydnie tania, gdy ją kupowali,
a twarze nie miały w sobie tej idealnej symetrii, która cechowała prace tego
wybitnego Włocha. W istocie to jeden z największych zbiorów bibliotecznych w
rękach osób prywatnych, a już na pewno jeden z najcenniejszych.
W zachodniej wieży znajdowały się dwa najbardziej reprezentacyjne pokoje
gościnne wraz z łazienkami na osobnych piętrach. To w nich państwo Black i byli
właściciele gościli osoby, które wiele dla nich znaczyły bądź też były
wyjątkowo ważne. Oba też odznaczały się wyszukanym wystrojem. Pokój dolny miał
ciemnozielone jedwabne tapety, perskie dywany na podłogach, rzeźbione łóżko z
baldachimem i wręcz nieprawdopodobną ilość luster. Praktycznie każdy wolny
fragment ściany zakryty był lustrami wszelkiego rodzaju. Naprzeciw łóżka stał
fortepian. Pokój górny miał dla odmiany tapety śnieżnobiałe, a na czarnej,
hebanowej podłodze nie leżał nawet najmniejszy dywan. Głównymi elementami
powtarzającymi się w każdym meblu była stal i plastik. Kolorami dominującymi
były czerń i biel.
We dworze nic nie
mogło być zwyczajne i nijakie, wszystko wskazywało na to, że właściciele są
obdarzeni niezwykłym smakiem. Zatem także bawialnia nie miała sobie równych,
spośród wielu innych, a to było naprawdę duże osiągnięcie. Ogromne, bogato
zdobione, ciężkie drzwi od razu wskazywały, że za nimi znajduje się coś
wyjątkowo reprezentacyjnego. I w tym wypadku pierwsze wrażenie nie myliło.
Po przejściu przez próg
pierwsze, co zwracało uwagę gości, to wykładane marmurowymi blokami ściany.
Pomieszczenie oświetlały kinkiety, rzucając akurat takie światło, jakie
potrzebne było na przyjęciach: nie za jasne, tak, że ukrywało wszystkie
mankamenty urody i wszystko wyglądało w nim wyjątkowo korzystnie i nie za
ciemne, tak, że goście widzieli przekąski i drinki.
Centralne miejsce w bawialni zajmował bar. Półokrągła lada i wysokie
krzesła były ustawione przed pięknie zdobionymi, wbudowanymi w ścianę półkami
na butelki z trunkami. Marmur w połączeniu z drewnem, które w tym świetle
wydawało się śnieżnobiałe, delikatnie pozłacane w załamaniach, wyglądał naprawdę
wspaniale. Wielu gości zachwycało się nim, bo to było po prostu dzieło sztuki
użytkowej.
We dworze znajdowały
się także dwa tarasy. Jeden zaraz nad gankiem, od frontowej strony, drugi na
tej samej wysokości z tyłu domu. Odróżniało je to, że pierwszy nie posiadał
zadaszenia i było na nim wiele roślin w doniczkach, a także pojedyncza
ławeczka, a drugi miał łukowate sklepienie podtrzymywane kariatydami, a na
środku stał duży stół i kilka krzeseł, dzięki którym można było zjeść posiłek
na świeżym powietrzu.
Po wyjściu na zewnątrz pierwszym, co rzucało
się w oczy - oranżeria. Duża, szklana, przyciągała wzrok klasycznym pięknem.
Także słodki zapach kwiatów sprawiał, że chciało się tam wejść. W środku było
wręcz bajecznie. Rzadkie i egzotyczne gatunki roślin miały tyle samo miejsca,
co zwykłe pomarańcze, rodzące ukochane owoce Bartemiusza, czy ulubione orchidee
jego matki. Barty miał w tam swoje upatrzone miejsce i często przychodził tam,
gdy nie mógł zebrać myśli: był to kącik, w którym rosły kilkusetletnie drzewka
oliwne, mirty i eukaliptusy.
Gdy już nacieszyło się
wzrok oranżerią, koniecznie trzeba zwrócić uwagę na resztę ogrodu. Zadbane
trawniki, klomby z sezonowymi kwiatami, małe jeziorko z karpiami, dokładnie
takimi samymi, jakie hodują japońscy cesarze oraz niewielki, kamienny mostek,
fontanny i zaciszne skupiska wyższych drzew, między którymi rozwieszano hamaki
czy stawiano ławki. Dogodne miejsce by odstresować się po całym dniu ciężkiej
pracy, rozkoszować się ciszą i spokojem, słuchać śpiewu ptaków i odetchnąć
świeżym powietrzem.
Po przejściu przez
ogród dochodziło się do tylnej bramy. Łukowato sklepiona, bogato zdobiona, z
posągami kobiet od strony zewnętrznej, górującą nad wszystkim twarzą i korpusem
kobiety z nietoperzowymi skrzydłami, świetnie pasowała do reszty rezydencji.
Nieopodal tylnej bramy mieściła się niewielka stajnia, gdzie były przechowywane
cztery pegazy należące jeszcze do pradziadka młodego Blacka. Były to
osobne rasy, każda inna. Między innymi Abraksan – niezwykle silny, gigantyczny
koń maści palomino; Aetonan –
kasztanowaty, popularny w Irlandii oraz Wielkiej Brytanii; Granian – myszaty, bardzo szybki, oraz Tesnal – kary,
może być niewidzialny, choć wielu czarodziejów uważa, że przynosi on pecha.
Podobnie jak w przypadku hipogryfów, właściciele skrzydlatych koni muszą na nie
regularnie rzucać zaklęcie zwodzące.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz