W Hogwarcie było sto czterdzieści różnych schodów: szerokich i wygodnych, wąskich i rozklekotanych; niektóre w piątki prowadziły zupełnie gdzie indziej niż w pozostałe dni tygodnia, inne miały gdzieś w środku znikający stopień, o którym trzeba było pamiętać. Były też drzwi, które za nic nie dały się otworzyć, jeśli ich się grzecznie nie poprosiło albo nie połaskotało w odpowiednim miejscu, a także drzwi, które w ogóle nie były prawdziwymi drzwiami, tylko miejscami w ścianie udającymi drzwi. Trudno było zapamiętać, gdzie co jest, ponieważ wszystko zdawało się wciąż zmieniać miejsce.
1. Podziemia i lochy
->klasa
eliksirów
Patrząc na
pracownię eliksirów, trudno było się pozbyć wrażenia, że Albus naprawdę cenił Severusa kiedy ten urządzał tą klasę.
Wchodząc do niej nikt nie spodziewał się czegoś nadzwyczajnego. Była to przecież
zwykła komnata w lochach, każdy w swoim życiu widział chociaż jedną taką
ciemną, ociekającą wilgocią. Po otwarciu drzwi wkraczało się jednak w zupełnie
inny świat. Fakt, że panował w nim półmrok, był raczej wynikiem niskiej
tolerancji na bardzo natężone światło większości ingrediencji, a także
niektórych eliksirów. Ale kamienne ściany były całkowicie suche. Wyglądały też
nieco inaczej niż wreszcie zamku, bo wyglądały jak wyłożone od środka bardzo
jasnym piaskowcem, a w rzeczywistości był to jasny miodowy marmur. Z sufitu
zwieszały się całe pęki suszonych ziół, nadając klasie nieco apteczny zapach.
Ciepłe światło świec dodawałoby tej klasie przytulności, gdyby nie to, że
ściana po prawej stronie od wejścia była wnęką z tysiącami słoików z oczami diabła
morskiego, wątrobami psidwaków, czy mózgami czerwonych kapturków itp. Całe
szczęście uczniowie nie musieli na to patrzeć, gdy nie było to potrzebne. Horacy pieczołowicie zamykał szafę przesuwnymi drzwiami z magicznym zamkiem na każdej
przerwie, wiedziony troską o bezpieczeństwo swoich tak rzadkich składników, jak
skórka Boomslanga czy muchy siatkoskrzydłe. Poza tym stoliki, przy których
siedzieli uczniowie, wyglądały nieco inaczej, niż w innych klasach. Mając na
uwadze takie przypadki, jak wybuchy „bo niechcący wrzuciłem mu to, co on już
wrzucił, bo myślałem, że to mój kociołek, psorze, naprawdę!” stwierdził, że
bezpieczniej dla jego nerwów… I ewentualnie zdrowia uczniów, będzie, jeżeli
każdy będzie mieć własny stolik do przygotowania ingrediencji i pisania z
własnym paleniskiem przy nim, a między ławkami będzie przynajmniej pół metra
odstępu. Na jednej wolnej ścianie stały dwie półki wypełnione po brzegi
książkami na temat eliksirów, trucizn i antidotów, z których mogli korzystać
uczniowie. Na samym końcu klasy, na niewielkim podwyższeniu stało biurko Severusa, a raczej już Horacego Slughorn'a,
katedra, kredens z najrzadszymi składnikami, a w samym kącie jego duma i
chwała: najnowocześniejsze wyposażenie laboratoryjne. Zamknięte było w dużej, przeszklonej
szafie, a rozdawał to tylko i wyłącznie uczniom od 6 roku wzwyż, kiedy nie bał
się, że ktoś wysadzi kociołek z jego podciśnieniowym destylatorem, czy
automatycznym identyfikatorem składników antidotów, dzięki któremu nie trzeba
było znać już żadnych praw czy zasad. Pierwsze, na co uczniowie zwracali uwagę,
jak wchodzili, to właśnie ta szafa, bo i takie skupienie metalowych rurek,
aluminiowych, srebrnych czy złotych przyrządów wypuszczających od czasu do
czasu bańki, albo wypluwające z siebie skrawek pergaminu przyciągało uwagę
całkowicie naturalnie. Obok szafy z wyposażeniem laboratoryjnym były niewielkie
drzwi drewniane z żelaznymi okuciami i obłożne zaklęciami antywłamaniowymi jak
drzwi do głównej sali lekcyjnej. Prowadziły one do magazynu, w którym trzymane
były gotowe eliksiry i składniki nie mieszczące się w klasie. Dodatkowo było
tam kilka klatek i terrariów z niektórymi zwierzętami potrzebnymi do eliksirów.
Wstęp do magazynu miał tylko nauczyciel i kliku zaufanych uczniów z Kółka
Eliksirów.
->gabinet
i kwatery profesora od eliksirów
->pokój
wspólny Ślizgonów
Kamienna ściana.
Niczym niewyróżniająca się od kamiennych ścian lochów, jakie były wszędzie
dookoła. Tyle że tylko ta jedyna, szczególna ściana, otwierała się na hasło.
Czysta Krew? To by było zbyt banalne, zbyt proste, zbyt oczywiste… A każdy
Ślizgon, jak na prawowitego Ślizgona przystało, był przebiegły i sprytny. Czasem
dawał oczywistości, żeby inne Domy uznając rzecz za zbyt oczywistą z niej nie
korzystały. Aktualnym hasłem był Yardley Platt. Seryjny zabójca. Jakie to było typowe
i słodkie. O, otworzyła się. A to ci niespodzianka. Łukowate przejście.
Stylowo. Przez okna wlewał się zielonkawy blask, a do szyb przyciskały się
druzgotki, chętnie kopulując, ku uciesze uczniów i zgrozie nauczycieli.
Przepływający czasem tryton natomiast sprawiał, że wszyscy odwracali
spojrzenia. Nikt nie chciał, żeby tryton wygrażał widłami i poskarżył się jakiemuś nauczycielowi we własnej, groźnej osobie, akurat na niego. Zielonkawe lampy, zwieszające się
na łańcuszkach z niskiego sklepienia potęgowały wrażenie zieloności,
chorobliwości i oślizgłości. Kominek, zajmujący honorowe miejsce, otoczony był
taką ilością foteli i sof, że ledwo było miejsce, żeby między nimi przejść.
Większość Ślizgonów widocznie była ciepłolubna. Nieliczne fotelowe wyjątki
stały nieco dalej, przy samotnych stolikach, odosobnione i jakby mniej
oświetlone. Szemrane interesy mogły tu iść pełną parą. Na kamiennej podłodze,
na całe szczęście, leżał gruby, szary dywan, który sprawiał, że chodzenie w
bamboszkach nie było ryzykowne. Dla utraty ciepła przez stopę, oczywiście. Na
ścianach wisiało kilka obrazów słynnych kryminalistów, kilku czarnych
czarodziei typu Czarny Pan (bez niego samego) i Finneasa Nigellusa Blacka,
który uwielbiał tu siedzieć, a potem siać plotki po całej szkole. Ogólnie panowała
tu atmosfera przyjaźni, pomocy koleżeńskiej, ciepła, wzajemnego zrozumienia… I
ironii, wymieszanej w ładnej dawce z sarkazmem. Na prawo od kominka, blisko
przeciwległej ściany, znajdowały się drzwi do męskich dormitoriów. Schody
prowadziły w dół, na podesty, prosto jak w mordę strzelił, bez żadnych
zawijasów, czy innych takich ozdobników, które przywodziłyby na myśl wieże. Po
prostu nie. Dormitoria miały to do siebie, że o ile trytony dbały o pole,
regularnie mając żniwa, o tyle zielonkawe światło dawało radę się przebić.
Przykład dormitorium: Pośrodku pokoju stał piecyk, a dookoła niego umieszczone
były łóżka. Zielono-srebrna pościel, zielone kotary, hebanowe drewno tworzące
kolumienki i szafki… Takie zwykłe, takie wyjątkowo podobne do innych dormitoriów.
No, może oprócz tego, że młode czarownice lubiły mugolskie plakaty. Takie z
blondynami i podpisem „SS schaut auf dich”. Założyciele chcieli też, żeby
młodzi czarodzieje dbali o higienę, więc załatwili im łazienki obok
dormitoriów. Z biegiem czasu zmieniały się, to oczywiste. Teraz były wyposażone
w prysznice, toalety i umywalki. Łącznie pięć sztuk wszystkiego, oddzielone
ściankami. Na samym dole znajdował się osobny pokój. Taki jednoosobowy. Tak,
właśnie tak. Prefekci Slytherinu jako jedyni posiadali oddzielne pokoje. A że
mieli więcej miejsca, mieli własne biurko, własne szafki, mini łazienkę… No
słowem wszystko. Opływali wręcz w luksusy. Jak to Ślizgoni. Żeńskie dormitoria
były podobnie skonstruowane, z tym że po schodach szło się w górę. Czemu? Ciężko
byłoby zrobić taką mini zjeżdżalnię, jakby pierwiastek męski chciał zawędrować
do nich, gdyby schody prowadziły w dół. A tak - spore ułatwienie. Ogólnie
mieszkańcy byli jak mieszkanie - zimni, oślizgli i mroczni.
->pokój
wspólny Puchonów
Pokój wspólny
Puchonów. Wszyscy wiedzą, że taki gdzieś istnieje, ale co, gdzie, jak…? Ludzie
zachodzili w głowę, snując domysły, a małe, zahukane Puchasie szły za kuchnię
ze świadomością swojej wyższości i odnajdywały swój pokój wspólny, za okrągłym
obrazem, przedstawiającym pokaźnych rozmiarów mężczyznę, najprawdopodobniej
uwielbionego przez Helgę rycerza. Nie wnikamy, jak się zakończyła ta miłość
(pewnie platonicznie, czy ktoś podejrzewa członków Domu Borsuka o jakąkolwiek
rozwiązłość?!), bo Heluś innego męża miała. Jak już się sforsowało obraz,
wchodziło się do pokoju wspólnego. Chwila. Zamrugaj oczami. Jeszcze raz.
Cholerny oczopląs. Dobra, już lepiej. Żółciutkie kotary, żółciutkie fotele,
żółciutkie… Wszystko żółciutkie, no! Mało było elementów czerni, ale ogólnie
pokój wspólny wyglądał jak psychodeliczny ul. Z jakimiś tam niewielkimi
okienkami pod sufitem. Oczywiście Puchasie nie mogły mieć schodów. A nóż by
spadły i na Dyrekcję by było? Mieli okrąglutkie drzwi, podziemne przejścia i
malutkie, okrąglutkie pokoiki. Zupełnie jak hobbity. Zaraz… To nie ta
bajka. Dormitorium, jak Dormitorium. Łóżka, plakaty fajtłap, które
zostały bohaterami czy bohaterów, którzy zostali fajtłapami (tu trzeba by
się głębiej zastanowić…), nocne stoliczki, piecyk. I wszechobecny żółty. I czarny.
Psychodeliczny ul. Oczopląs. To nie na oczy kogokolwiek innego, niż Puchoni.
->kuchnia
Mieści się bezpośrednio
pod Wielką Salą i w niej również znajdują się stoły, na których ustawiane są
gotowe potrawy, które następnie są magicznie przenoszone do Wielkiej Sali. W
Kuchni pracuje około setki skrzatów domowych, które chętnie rozdają jedzenie
uczniom odwiedzającym kuchnię. Na ścianach wiszą wszelkiego rodzaju patelnie i
garnki. Aby wejść do kuchni, należy znaleźć obraz przedstawiający misę z
owcami, połaskotać gruszkę, która zachichocze i zamieni się w klamkę.
->Komnata
Tajemnic
2. Parter
->sala
wejściowa
->Wielka
Sala
->pokój
nauczycielski
Pokój
nauczycielski strzegły dwa gadające gargulce. Nauczyciele różnie się do
nich odnosili, aczkolwiek fakt, że dzielnie broniły przejścia był
niepodważalny, tak samo jak to, że ich złośliwości często bywały niedoceniane.
W środku było całkiem… Nauczycielsko. Ogólnie jak w każdej szkole. Na środku
taki duży stół dla nauczycieli z krzesłami, na środku cukierniczka… No, może
bez cukierniczki. Ale ogólnie normalnie. Stół krzesła, kominek, fotele przy
kominku, szafy z rzeczami nauczycieli, których nie chce im się nosić za każdym
razem do gabinetu, typu wypracowania i szafka z czymś w deseń dzienników
lekcyjnych. Lista obecności, oceny… Nie było tylko tej kupy karteczek z
formalnościami do wypełnienia, jak na przykład adresy uczniów czy jakieś tam
uwagi. Kto by się tym przejmował. No i mięciutki dywanik. Ogólnie było
cukierkowo słodko i przyjemnie. I jakoś tak przytulnie. I ciemnawo, szczególnie
wieczorami, gdy tylko ogień kominka rozjaśniał wnętrze pomieszczenia.
->gabinet
Filcha
->wejście
do lochów
->gabinet
i kwatery profesora od zielarstwa
3. Pierwsze
piętro
->gabinet
i kwatery profesora transmutacji
->klasa
mugoloznawstwa
->klasa
zaklęć
->klasa
historii magii
->łazienka
Jęczącej Marty
->gabinet
i kwatery profesora od numerologii
4. Drugie
piętro
->gabinet
i kwatery profesora uczącego obrony przeciw czarnej magii
->gabinet
i kwatery profesora od historii magii
->Łazienka
dla dziewcząt
5.Trzecie
piętro
->posąg
jednookiej wiedźmy strzegący tajnego wejścia do korytarza prowadzącego do
Hogsmeade
->klasa
numerologii
->Izba
Pamięci
W Izbie Pamięci znajdują się ordery, puchary, medale i inne odznaczenia zdobyte
przez uczniów szkoły, a także tablice pamiątkowe, na których znajdowały się
nazwiska poprzednich graczy w Quidditcha. Była duża, najprawdopodobniej
magicznie powiększona i, o dziwo, okrągła. Ludzie nie lubią kątów. Zawsze kryje
się w nich coś brzydkiego. Była dobrym miejscem na zadawanie szlabanów. W końcu
szklane gabloty i różnego typu plakietki i medale i tablice i tak dalej, trzeba
czyścić, bo się kurzy i śniedzieje. Albo zachodzi patyną. Ogólnie rzecz biorąc
zawsze jest tam dużo roboty. A uczniowie Hogwartu byli szczególnie płodni w
zdobywaniu odznaczeń. Takie zboczenie. Mało kto lubił tam siedzieć, bo się
nieprzyjemnie kojarzyło to miejsce z pastą do polerowania, Filchem dyszącym na
karku i długimi godzinami spędzonymi nad szorowaniem różnego typu odznaczeń.
Jedyne osoby, które żywiły do niej cieplejsze uczucia, to niektórzy nauczyciele
z historycznym zacięciem, lub uwielbiający stawiać wzory uczniom, ci, których
nazwisko gdzieś wisiało i niepoprawni kujoni.
->skrzydło
szpitalne
Skrzydło Szpitalne… Kto lubił w nim przebywać? Chyba nikt. Znajdowała się w nim masa łóżek z białą pościelą, wszystko to było w jednym pokoju i nie zapewniało pacjentom ni krzyny prywatności, chyba, żeby osłonić ich parawanikami. Ale i tak słuchając chrapliwego oddechu z łóżka obok można było rozchorować się jeszcze bardziej. No i był jeszcze piecyk. Na środku. Taki starodawny, żeliwny, trochę wyglądający jak taki na węgielki. Węgielki były, ale nie do końca paliły się tak, jak zwykłe węgielki. Ogólnie we wszystkim w tej szkole, nawet w papierze toaletowym, było coś magicznie dziwnego. Kawałek dalej, przylepiony do boku szpitalnej sali, był gabinet pielęgniarki, która zawsze była nadopiekuńcza.
Skrzydło Szpitalne… Kto lubił w nim przebywać? Chyba nikt. Znajdowała się w nim masa łóżek z białą pościelą, wszystko to było w jednym pokoju i nie zapewniało pacjentom ni krzyny prywatności, chyba, żeby osłonić ich parawanikami. Ale i tak słuchając chrapliwego oddechu z łóżka obok można było rozchorować się jeszcze bardziej. No i był jeszcze piecyk. Na środku. Taki starodawny, żeliwny, trochę wyglądający jak taki na węgielki. Węgielki były, ale nie do końca paliły się tak, jak zwykłe węgielki. Ogólnie we wszystkim w tej szkole, nawet w papierze toaletowym, było coś magicznie dziwnego. Kawałek dalej, przylepiony do boku szpitalnej sali, był gabinet pielęgniarki, która zawsze była nadopiekuńcza.
->klasa
obrony przed czarną magią
Wygląd
klasy Obrony przed Czarną Magią zmieniał się w zależności od miłościwie
panującego nauczyciela. Aktualnie wyglądała ona dość… Typowo. Oprócz tego, że
ławki zostały gdzieś zdeponowane. Po prostu zdematerializowano je, spalono w
kominku… coś takiego. Biurko stało na podeście, z którego można było
obserwować, co się dzieje, a po lewej był kominek. A co. Ciepło musi być. Wrogu
stało kilka manekinów, a na ścianach były ryciny przedstawiające efekty
poszczególnych klątw, których tu uczono. I, oczywiście, uczono też tu obrony
przed nimi. Kilka rycin jakichś szczególnie niebezpiecznych stworzeń, typu
mantykora albo bazyliszek też się znalazło. Klasa miała kolor świeżej,
obrzydliwie optymistycznej zieleni Ślizgonów, a w powietrzu unosił się
delikatny zapach wiosenno-polnych kwiatków. Pod sufitem podwieszony był
ślicznie wypreparowany szkielecik rocznego smoczka norweskiego kolczastego.
Nawet ział ogniem, jak mu się chciało, co zdarzało się nadzwyczaj rzadko. W
uchwytach płonęły pochodnie o niebiesko-zielonych płomieniach dających wnętrzu
ciekawy klimat. Dzięki zaklęciu powiększającemu pomieszczenie było dwa razy
większe, co pozwoliło na wstawieniu kilku klatek i akwariów z magicznymi stworzeniami,
taki mi jak: druzgotek, czerwony kapturek, wodnik Kappa, guhl, chochlik
kornwalijski, chimera tybetańska(mniejszy odpowiednik swojej krewniaczki z
Grecji). Na jednej ze ścian stało kilka regałów traktujących o czarnej magii i
obronie przed nią, z których mogli korzystać uczniowie oraz trzy oszklone
gabloty z różnymi przedmiotami przeklętymi i mechanizmami.
6. Czwarte
piętro
->korytarz
i schody prowadzące do łazienki prefektów
->biblioteka
Przeważnie ludziom nie chciało się odwiedzać biblioteki. Problem leżał w tym, że musieli, bo zadania domowe i takie tam. Ale i tak robiono to przeważnie z przymusu. No bo kto wymyślił, żeby najciekawsze książki zamknąć w Dziale Zakazanym, do którego dostęp mieli tylko pupilkowie nauczycieli? Nie pupilkowie w sumie, a ci, którzy uzyskali zgodę, ale że w większości przypadków to się pokrywało… Ogólnie dostęp miała kujońska brać. Cała biblioteka była podzielona na działy tematyczne. Najcichszym, najmniej uczęszczanym i takim, w którym najprzytulniej się robiło zadania, był Dział Arabski, o ile komuś się chciało tam taszczyć książki. Dębowe półki sięgały sufitu, który był zawieszony na niebotycznej wysokości, więc znajdowały się w niej tysiące woluminów. Lepiej było jednak przychodzić tu już najedzonym. Niektóre książki miały nieprzyjemny zwyczaj darcia okładek, że są brudzone.
Przeważnie ludziom nie chciało się odwiedzać biblioteki. Problem leżał w tym, że musieli, bo zadania domowe i takie tam. Ale i tak robiono to przeważnie z przymusu. No bo kto wymyślił, żeby najciekawsze książki zamknąć w Dziale Zakazanym, do którego dostęp mieli tylko pupilkowie nauczycieli? Nie pupilkowie w sumie, a ci, którzy uzyskali zgodę, ale że w większości przypadków to się pokrywało… Ogólnie dostęp miała kujońska brać. Cała biblioteka była podzielona na działy tematyczne. Najcichszym, najmniej uczęszczanym i takim, w którym najprzytulniej się robiło zadania, był Dział Arabski, o ile komuś się chciało tam taszczyć książki. Dębowe półki sięgały sufitu, który był zawieszony na niebotycznej wysokości, więc znajdowały się w niej tysiące woluminów. Lepiej było jednak przychodzić tu już najedzonym. Niektóre książki miały nieprzyjemny zwyczaj darcia okładek, że są brudzone.
->opuszczona
klasa, w której stoi Zwierciadło AinEingarp
->gabinet
i kwatery profesora od astronomii
7. Piąte
piętro
->łazienka
prefektów
Znajduje się
na piątym piętrze. Jej drzwi znajdują się niedaleko pomnika Borysa Szalonego. W
łazience prefektów wszystko jest wykonane z marmuru. Po środku, znajduje się prostokątny
basen, wpuszczony w podłogę. Z jego ścianek sterczy sto złotych kranów, każdy z
klejnotem o innej barwie osadzonym po środku rączki. W oknach wisiały białe,
płócienne zasłony. Na ścianie wisiał obraz złotowłosej syreny.
->gabinet
i kwatery profesora od mugoloznastwa
->klasa
starożytnych runów
->gabinet
i kwatery profesora od opieki nad magicznymi stworzeniami
8. Szóste
piętro
->łazienka
chłopców
->gabinet
i kwatery profesora od Starożytnych Run
->gabinet
i kwatery profesora od Quidditch’a
9. Siódme
piętro
->Pokój
Życzeń
Jest to
pomieszczenie na siódmym piętrze, obok gobelinu przedstawiającego trolle,
(które Barnabasz Bzik próbował nauczyć kroków baletowych), będące miejscem,
bądź rzeczą którą aktualnie najbardziej pragnie czarodziej. Aby dostać się do pokoju
życzeń wystarczyło przejść trzy razy wzdłuż pustej ściany wyobrażając sobie
to, co chciało się zobaczyć za drzwiami. Jeżeli życzenie było dobrze
sformułowane, ukazywały się drzwi prowadzące do tajemniczej komnaty. Pokój
Życzeń mógł mieć dowolny kształt, wielkość, kolorystykę, zawartość czy
zabezpieczenia, stosownie do życzenia czarodzieja, który przywołał Pokój.
->pokój
wspólny Gryfonów (Wieża Gryffindora)
Gryfoni też
zajmowali wieżę. Jak zawsze, Godryk musiał zgapić po kimś mądrzejszym, zapatrzył
się na Rowenę, no i masz! Stwierdził jednak, że jej orzeł jest zbyt skomplikowany
dla cnotliwych i odważnych, ale często diabelnie nieogarniętych Gryfiaczków i
obsadził w roli strażnika portret. Gruba Dama w różowej sukni, ot, wielka
filozofia. Po wejściu do pokoju, raziła wszechobecna czerwień. I złoty. Krukoni
i Ślizgoni byli przynajmniej stonowani w kolorach, nie wywoływali u gości gwałtownego
łzawienia. Ale było przytulnie. I okrągło. Fotele były tak wysiedziane, jakby
członkowie Domu Lwa, tylko siedzieli w nich i wymieniali się opiniami,
imprezując do upadłego. Opłakany stan blatów stolików wskazywał, że
rzeczywiście rzadko były używane do pisania na nich, ale raczej do tańczenia.
Na końcu spiralnych schodków były pokoje wspólne Gryfonów. We wszystkich
pokojach, na ścianach, może oprócz Dormitoriów takich ewenementów jak
potomkowie tegoż to bohatera wojennego, wisiał wielki, ogromny, zajmujący całą
ścianę plakat pana Pottera. Harry’ego Jamesa Pottera. Łoooo… Fajny gość, nie…?
Gryfon! Brakowało tylko kapliczek, w którym mogliby oddawać cześć nowem ubóstwu.
Nie no, dobra. Aż tacy głupi nie byli… A może jednak? Patrząc na resztki petard
w piecu w pewnym męskim dormitorium, miało się wątpliwości…
->klasa
wróżbiarstwa i gabinet oraz kwatery profesora od wróżbiarstwa (Wieża Północna)
->gabinet
i kwatery profesora zaklęć (trzynaste okno na prawo od Wieży Zachodniej)
->sala
Klubu Pojedynków
Sala, będąca siedzibą Klubu Pojedynków, była jedną z najniezwyklejszych i atypowych klas w szkole. Po pierwsze była dużo większa niż normalne. Po drugie przy wchodzeniu miało się wrażenie, że przechodzi się przez pajęczynę. Takie wrażenie sprawiała bariera, która była generowana przez olbrzymi kryształ magazynujący, zawieszony pod sufitem, który jarzył się przytłumionym światłem. Na drugim końcu sali, naprzeciw drzwi znajdował się podest z wysuwanymi losowo przeszkodami i osłonami, by odtworzyć jak najwierniej warunki typowych pojedynków, dziejących się poza sztywnymi ramami pojedynków honorowych. Pod podestem stał szwadron manekinów, dość już zmaltretowanych przez brać uczniowską. Po lewej stronie był kominek, a przy nim stało tyle czerwonych foteli, by wystarczyło dla wszystkich członków Klubu Pojedynków. Pomiędzy nimi stał niski, hebanowy stolik, a wszystko było umieszczone na puszystym, grubym, beżowym dywanie. Ściany były utrzymane w ciemnym granacie z jakimiś srebrnymi akcentami w postaci motywów roślinnych.
Sala, będąca siedzibą Klubu Pojedynków, była jedną z najniezwyklejszych i atypowych klas w szkole. Po pierwsze była dużo większa niż normalne. Po drugie przy wchodzeniu miało się wrażenie, że przechodzi się przez pajęczynę. Takie wrażenie sprawiała bariera, która była generowana przez olbrzymi kryształ magazynujący, zawieszony pod sufitem, który jarzył się przytłumionym światłem. Na drugim końcu sali, naprzeciw drzwi znajdował się podest z wysuwanymi losowo przeszkodami i osłonami, by odtworzyć jak najwierniej warunki typowych pojedynków, dziejących się poza sztywnymi ramami pojedynków honorowych. Pod podestem stał szwadron manekinów, dość już zmaltretowanych przez brać uczniowską. Po lewej stronie był kominek, a przy nim stało tyle czerwonych foteli, by wystarczyło dla wszystkich członków Klubu Pojedynków. Pomiędzy nimi stał niski, hebanowy stolik, a wszystko było umieszczone na puszystym, grubym, beżowym dywanie. Ściany były utrzymane w ciemnym granacie z jakimiś srebrnymi akcentami w postaci motywów roślinnych.
10. Pozostałe wieże:
->Wieża
Astronomiczna – najwyższa wieża zamku, na której to odbywają się noce zajęcia i
egzaminy z astronomii
Gabinet Dyrektora
jest jednym z najlepiej strzeżonych pomieszczeń w zamku. Jego wejścia pilnuje posąg
chimery, który wpuszcza tylko osoby znające hasło. Ponieważ gabinet znajduje się
w wieży, ma on kształt owalny, a na jego ścianach wiszą portrety wcześniejszych
dyrektorów szkoły. Tuż za biurkiem znajduje się regał, na którym spoczywa Tiara
Przydziału. W pomieszczeniu znajduje się również: kominek, myślodsiewnia i
wiele innych srebrnych instrumentów, regały z książkami, krzesła dla gości.
->Wieża
Ravenclaw z pokojem wspólnym Krukonów
Wejście do
Wieży Ravenclaw znajdowało się za drzwiami z kołatką z orłem. Nie było klamki,
ani dziurki od klucza, tylko ta kołatka z orłem. W dodatku orzeł był naprawdę
irytujący. Wciąż powtarzał te same, wyświechtane zagadki licząc, że ktoś nie
odgadnie rozwiązania. Fakt, czasem zdarzały się trudne, ale były trudne na
pierwszy raz. Potem powszedniały. Wykorzystuje mądrość Krukonów…Taaa… Chyba ich
cierpliwość i umiejętności kucia na blachę. Jak już odpowiedziałeś na zagadkę
(jesteś głąbem, skoro ci się nie udało i w ogóle co ty robisz w Domu Kruka?!),
wchodziłeś w granatowy świat i przez chwilę zastanawiałeś się, czy jesteś
jeszcze na ziemi. Nie no, na ziemi jeszcze się było, mimo sufitu w gwiazdki,
ogromnych okien, przez które było widać błonia i wielce snobistycznego posągu
Roweny z repliką diademu na głowie. O ile słońce nie świeciło ci w oczy, kiedy
przemierzałeś opustoszały pokój (na Merlina, przed zachodem słońca? Krukoni o
tej porze są w bibliotece, rozwijając Krukoński ideał romansu: całują się
namiętnie, a za plecami partnera czytają podręczniki numerologii, czy czegoś podobnego),
zauważyłeś pewnie tony ulotek zebranych ze wszystkich Domów z ofertami
korepetycji. Przy jednym stoliku było stosunkowo dużo ofert Transmutacji, można
było przebierać, wybierać! Dormitoria były dość typowo. Po lewo żeńskie, po
prawo męskie, faceci do żeńskich wlatywali na miotłach, narażając swoje biedne
uszy na alarm, który sprytnie szybko wyłączali. Ravenclaw, nie? Trzeba być
szpanerem i umieć takie rzeczy. Typowe Dormitorium nie różniło się niczym od
żadnego innego. Najczęściej cztery łóżka, pośrodku piec, większa szafa, kilka
szafek nocnych… i DUUUUŻO książek. Książki były wszędzie. Mogły robić za
element wystroju wnętrz, lub ściany wewnętrzne, tak dużo ich było. Prócz
typowych plakatów nad łóżkami, na których były drużyny Quidditcha, często
spotykało się też jakiegoś mugolskiego naukowca z wywalonym językiem do brody
lub zdjęcie takiego, że och, słodkiego ideału mężczyzny, jakim był oczywiście
nie kto inny, jak Paracelsus. Och, ach…
->Wieża
Zachodnia z Sowiarnią
Po wyjściu
przez ogromne wrota Hogwartu uczniowie mogli odetchnąć od nauki chociaż chwilę.
Po wyjściu znajdowali się na dziedzicu, gdzie zwykle tłum osób przesiadywał na
ławkach, grał w gargulki na w miarę równym bruku, albo w eksplodującego durnia.
Po lewej, po prawej i na wprost znajdowały się przejścia na trzy różne mosty.
Most po prawej prowadził na zbocze, na którego szczycie znajdowała się
sowiarnia, a pod nim, na brzegu jeziora, znajdował się hangar na łodzie,
którymi przypływali pierwszacy. Nie trzeba było wcale wchodzić na środkowy
most, wystarczyło przejść brzegiem jeziora, aby dojść do rozległej płaskiej
połaci, na które wylegały stada uczniów, gdy tylko było wystarczająco ciepło,
żeby chodzić bez płaszcza. Nad samym brzegiem, gdzie trawa łagodnie przechodziła
w piasek omywany lekkimi falami jeziora, był dąb, pod którym przeważnie
siedziały najpopularniejsze osoby w szkole, takie, których znali wszyscy. Idąc
dalej, zauważało się koślawą chatkę, dookoła której rosły dynie. Była to chatka
Hagrida. Dalej zaczynał się już Zakazany Las. Most po lewej stronie prowadził
na kolejny dziedziniec z wieżą zegarową, fontanną i niezwykle wysokim stężeniem
Ślizgonów na metr kwadratowy. Podejrzewano, że niedaleko wejścia do zamku od
tego dziedzińca musi się też znajdować wejście do pokoju wspólnego tego domu.
Od dziedzińca odchodziło wąskie przejście, które prowadziło do stromego zejścia
po skałach na całkowicie odosobniony brzeg jeziora, na którym często można było
spotkać wielką kałamarnicę. Co do Zakazanego Lasu… Nie bez powodu był Zakazany.
I w większości dyrektorom Hogwartu nie chodziło o to, że w lesie uczniom
groziły niebezpieczeństwa ze strony centaurów, wilkołaków, wampirów, nieco
zdenerwowanych jednorożców, diabelskich sideł, wierzb bijących czy akromantul.
Sprawa była dużo poważniejsza. Jeżeli weszło się do Zakazanego Lasu i zboczyło
ze ścieżki po prostu już nigdy więcej się nie wychodziło. Oczywiście istniały
wyjątki, ale były to wyjątki rzadkie. Sam las był w sobie przerażający. Nie
wyglądał, jak zwykłe lasy mieszane, w większości pełne światła. Był mroczny,
wilgotny i pełen niepokojących szelestów i szumów, jakich nie powstydziłaby się
Puszcza Amazońska. Ścieżka znów była bardzo łatwa do zgubienia, bo miejscami
była całkowicie zarośnięta czy zablokowana. Lepiej zatem było nie ryzykować.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz